Ten film jest jak "Katyń" Andrzeja Wajdy, niestety.
Warto go obejrzeć tylko dla ostatniej sekwencji, świetnie zrealizowanej, z zagęszczonym napięciem (którego niestety nie czuć przez praktycznie cały seans aż do finału), mistrzowsko skontrastowanej z niełatwymi i gorzkimi, choć niepozbawionymi nadziei słowami Roberta Kennedy'ego (był wielki!).
Obraz Esteveza obfituje w banalne, przewidywalne wątki, które miały być przejmującym (zapewne) obrazkiem zwykłych ludzi na tle gorących i ważnych dla Amerykanów wydarzeń lat 60. XX wieku. Ale ich proweniencja rodem z telenowel, ewidentna błahość problemów głównych bohaterów (zapewne mająca podkreślić małostkowość tychże w stosunku do naprawdę istotnych kwestii trapiących naród amerykański, o których mówi Bobby) trąci niestety myszką (jak to mawiano z pięćdziesiąt lat temu) i nie jest w stanie wywołać oczekiwanego wstrząsu na widzach.