Ponad godzina filmu to dobry materiał na film obyczajowy o ówczesnej Ameryce,pomimo natrętnych i umoralniających wstawek fabularnych dotyczących osoby Roberta Kennedy'ego. Starzy i młodzi,biedni, bogaci,żony, mężowie itd. pracują, zdradzają się, piją,wspominają. Potem następuje zamach, mimowolnie są w to zamieszani i tym tropem powinien reżyser pójść, Tymczasem otrzymujemy pełną patosu przemowę Bobby'ego, kreowanego niemal na proroka i zbawcę USA. I odnosi się wrażenie,że zamachu dokonał jakiś ultraprawicowy przeciwnik jego poglądów, rasista,zwolennik wojny w Wietnamie, przeciwnik równouprawnienia itp itd. Tymczasem zamachu dokonał człowiek , który z podziałami w tym kraju nie miał nic wspólnego, był tam od kilku lat,miał USA zupełnie gdzieś i którego intencje są niezupełnie znane.Pomijając możliwość ,że nie działał sam. Film przegrywa z patosem, a mimo śmierci kreowanego na zbawcę senatora, następny prezydent skończył wojnę w Wietnamie i całkiem nieźle rządził krajem.