Piszę świeżo po seansie. Jestem przekonany że nie do końca zrozumiałem ten film. Nie byłem przygotowany na taką dawkę treści zaklętej nie w słowach a między nimi i w ujęciach które mogły mieć wiele znaczeń. Oglądałem ten obraz z pozycji człowieka szczęśliwego życiem i wydał mi się przepoetyzowany (tu chyba słowotwórstwo, bo słownik podkreślił to na czerwono); aczkolwiek gdybym się znajdował "w dołku" i dysponował siłą rzeczy większą wrażliwością w stosunku do rzeczy które widzę, jestem przekonany, że film mógłby mnie rozbić na atomy. Dopiero gdy przeczytałem posty/wątki podpięte pod ten film, zauważyłem że co chwila mamy styczność z symboliką ukazywanych obrazów, zupełnie jak u Kieślowskiego - biorąc pod uwagę trochę nowocześniejsze kino. Teraz kojarzy mi się chociażby zwierzęcy, psi nawet, wyraz twarzy Machulskiego (który grał samotnika) - jak gnał po bezkresnej plaży i z wyrytą na twarzy bezdenną radością podbiegał do bohaterki, w szczęśliwości, niczym kundel, który znalazł nowego pana (podczas seansu uważałem początkowo bohatera za osobę chorą umysłowo). Powoli zaczynam przywoływać sceny filmu w pamięci i dostrzegać niuanse. Jestem przekonany, że niedługo podejmę się znowu obejrzenia tej pozycji.
Film opowiada o samotności i nie będzie to uproszczenie z mojej strony. Naprawdę niewiele jest produkcji, które w sposób autentyczny i surowy przedstawiają stan w jakim znajduje się człowiek. Może później się bardziej rozpiszę na ten temat (ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda? ..hooo!)