Oglądałem jak na razie tylko jego dwa filmy (Czarny łabędź i Requiem dla snu) i muszę powiedzieć, że treść w nich nie jest do końca wyeksponowana, natomiast pełno w nich scen, które mają na celu zszokować widza (sceny wulgarnego seksu, zmaganie się ze zjawami itp.). Gdyby te filmy były bez tych charakterystycznych zabiegów to nagle stały by się zwykłymi, podrzędnymi gniotami... Nie powiem, że te efekty są niepotrzebne, ale raczej, że są tanie, a zastosowanie ich to pójście na "łatwiznę". Może to tylko cecha akurat tych dwóch filmów, ale jeżeli inne wyglądają podobnie to ja nie mam ochoty ich oglądać. Mam nadzieję, że zrozumieliście co miałem na myśli.
racja, labedzia sobie odpusc w ogole, jak nie chcesz sie rozczarowac, rezyser robi pseudo-madra papke niestety.
Zdecydowanie się zgadzam. Obejrzałem "Pi", "Requiem dla Snu" i "Czarnego Łabędzia". Ten pierwszy to tylko ładnie opakowany pseudofilozoficzny bełkot, drugi, gdyby nie forma i wątek postaci granej Ellen Burstyn byłby tylko kolejnym niczym niewyróżniającym się filmem o ćpunach. "Czarny Łabędź" paradoksalnie byłby zdecydowanie lepszym filmem, gdyby Arronofsky nie przeszarżował z formą. Męczący montaż skutecznie zniechęca do sięgnięcia po niego kolejny raz.
A ludzie to kupują. Łabędź.. spoko, można obejrzeć, ale to jest tylko udramatyzowany do oporu film o dojrzewaniu, lub wg niektórych o sztuce - a raczej stereotypie zbzikowanego artysty, który życie poświęca dla perfekcji... pff